Trasą Czartoryskiej współcześnie

Czy warto udać się śladami Izabeli Czartoryskiej po Dolnym Śląsku? Czy w tych samych miejscach, w których zatrzymywała się dziewiętnastowieczna arystokratka, nadal można znaleźć coś interesującego? 

Promenada w Uzdrowisku Cieplice / fot. S.Ślusarczyk (cc-by-sa)
Początek dolnośląskich wojaży Izabeli Czartoryskiej przypada na pierwszy tydzień lipca. Do Wrocławia przybyła 4 lipca rano, lecz – jak pisze – był to czas jarmarku, musieliśmy się zadowolić byle jaką oberżą i kiepskim obiadem.

Dziś, aby trafić na jarmark, trzeba do Wrocławia przyjechać trochę wcześniej niż w pierwszych dniach lipca. Jarmark Świętojański na rynku i przyległych uliczkach trwa już od końca maja do dnia św. Jana, patrona miasta. Odwiedzają go tłumy, jednak warto przynajmniej raz tam zajrzeć.

Centrum Wrocławia nie przypadło arystokratce do gustu, zadowolona za to była z noclegu w Świdnicy. Tam też Czartoryska nabyła rękawiczki – znane z ładnego i dobrego wykonania.

I dzisiaj w tym kupieckim mieście nie brakuje butików i sklepików, jednak jeśli na prawdę chce się poczuć kupiecki charakter Świdnicy, koniecznie na przyjazd tu trzeba wybrać pierwszą niedzielę miesiąca. Wtedy tra­dy­cyjnie odbywa się tu Świdnicka Giełda Staroci, Numiz­matów i Osobliwości, jedna z największych na Dolnym Śląsku.

W każdy weekend do Świdnicy docierają dwie pary pociągów retro z Jaworzyny Śląskiej. Oczywiście kolej­ni­ctwo i epoka pary to trochę późniejsze czasy niż wyprawa Izabeli Czartoryskiej, jednak warto wiedzieć, że na pasażerów każdego z tych pociągów czekają przewodnicy w starych kupieckich strojach, którzy wprowadzą w te dawne czasy i oprowadzą po mieście.

fot. UM Świdnica
Ze Świdnicy do Cieplic Czartoryska podróżowała przez Kamienną Górę i Kowary, w tej chwili dużo wygodniej jest udać się pociągiem przez Jaworzynę Śląską. Dogodnych połączeń jest kilka w ciągu dnia, w paru wypadkach nawet całkiem nieźle skomunikowanych. Zazna­czmy jednak, że można pojechać także tą samą drogą, którą wybrała Czartoryska. Codziennie rano jest jedno połączenie PKS do Jeleniej Góry przez Wałbrzych, Kamienną Górą i Kowary.

Ostateczny cel podróży dyliżansu Czartoryskiej, czyli Cieplice, stanowiące dziś część Jeleniej Góry, to miejsce już od setek lat odwiedzane przez kuracjuszy i eleganckie towarzystwo z całej Europy. 

Czy Izabela Czartoryska mogła skorzystać z kilkudziesięciu zabiegów, jakie uzdrowisko oferuje dziś? Z pew­nością nie było ich aż tak wiele, na pewno też przyjeżdżając dziś nie napisałaby, że mieszkanie mamy nadzwyczaj podłe. Baza noclegowa w Ciepli­cach jest bardzo bogata i na wysokim poziomie. Jedynym mankamentem są wysokie ceny i... brak miejsc, jeśli nie zarezerwuje się pobytu dostatecznie wcześnie.

Cieplice / fot. Krzysztof Maria Różański (cc-by-sa)
Bo jak dawniej, tak i dziś Cieplice-Zdrój cieszą się sławą wśród gości z kraju i z zagranicy. Tak samo jak kiedyś, można z Cieplic dotrzeć bez problemu do okolicznych atrakcji turystycznych. Zapewne nie skorzystamy już z lektyk, które w XIX wieku były bardzo popularne, ale i na własnych nogach dotarcie z centrum uzdrowiska na Zamek Chojnik nie zajmie więcej niż dwie godziny. Wystarczy przejść przez Park Norweski, dalej prosto koło tamy iść w stronę Podgórzyna. A stamtąd żółtym szlakiem w niecałą godzinę na szczyt. Można też podjechać do Sobieszowa i do­trzeć do zamku niezbyt trudną drogą w nieco ponad pół godziny.

Do wodospadów Szklarki i Kamień­czyka, które zachwyciły Czartoryską, najlepiej z Cieplic wybrać się po­ciągiem. Są co dwie godziny, a za pro­mocyjny "dobry bilet" z Jeleniej Góry do Szklarskiej Poręby zapłacimy 5 zł (i przysługują żniżki usta­wowe!). Jeśli wybierzemy Kamieńczyk, to jedziemy pociągiem do końca. Ze stacji Szklarska Poręba Górna do wodospadu dotrzemy w niecałą godzinę czerwo­nym szlakiem. Droga jest łatwa, jedynie ostatni odcinek jest mocno pod górę.

Jeśli chcemy zobaczyć wodospad Szklarki, to najlepiej wysiąść już na stacji Szklarska Poręba Dolna i stąd zejść do niego w trzy kwadranse czarnym szlakiem. Szlak czarny jest o tyle wart uwagi, że jest to szlak okólny, pozwalający zrobić pętlę dookoła miasta. Pozostając na nim możemy w niecałą godzinę wrócić do centrum kurortu, a idąc kolejną godzinę - dotrzeć do Kamieńczyka (na ostatnim odcinku trzeba zejść na szlak czerwony, ale wszystko jest bardzo dobrze oznakowane).

Śnieżne Kotły / fot. Aneta Pawska (cc-by-sa)
Obydwa wodospady są dużą atrakcją i przy ładnej pogodzie przyciągają tłumy turystów. Trochę więcej wysiłku trzeba włożyć, aby dotrzeć nad Śnieżne Kotły. Najlepiej wystartować z centrum Szklarskiej Poręby szlakiem żółtym. By wspiąć się do schroniska pod Łabskim Szczytem, potrzeba około dwóch godzin. Kolejna godzina potrzebna jest na dotarcie do przekaźnika telewizyjnego (dawnego schroniska) nad Śnieżnymi Kotłami. Widok w dół jest naprawdę niezapomniany!

Nie możemy już niestety, tak jak Izabela, odwiedzić hrabiny Schaff­gotsch. Obecnie znajdujący się przy głównym cieplickim deptaku pałac jest zajęty przez filię Politechniki Wrocławskiej. Z zewnątrz prezentuje się naprawdę wspaniale, ma odnowioną i zadbaną elewację. W środku niestety niewiele się zachowało, właściwie tylko trzy pomieszczenia. Reszta jest całkowicie współczesna i przypomina tak naprawdę standardowy budynek użyte­czności publicznej położony gdziekol­wiek. Dwa z zachowanych pomieszczeń służą administracji, ostatnie – to niewielka aula. Nie są one dostępne do zwiedzania, ale jeśli zajrzymy tutaj w godzinach pracy, zazwyczaj wystarczy poprosić i można zerknąć na ocalałe zabytki.

Podobnie rzecz ma się w Bukowcu, w którym nie ma już, jak na początku XIX wieku, hrabiny von Reden. Założenie jednak odzyskuje swoją dawną świetność dzięki Fundacji Doliny Pałaców i Ogrodów Kotliny Jeleniogórskiej. Najłatwiej dostać się tutaj miejskim autobusem linii 3, która zatrzymuje się pod samym pałacem i folwarkiem. Ale uwaga – połączeń jest mało, bo nie jest to podstawowa trasa tej linii. Można też dojechać do Kostrzycy (połączenia z Jeleniej Góry do Karpacza przez Kowary) i ostatnie pół kilometra przejść wzdłuż bocznej drogi.

Bukowiec / fot. Fundacja Doliny Pałaców i Ogrodów
Do innego pięknego i zabytkowego miejsca - Staniszowa również najprościej dotrzeć autobusem komunikacji miejskiej – linią 19 spod jeleniogórskiego teatru. Połączeń jest niewiele, więc trzeba dobrze sobie rozplanować godziny. W samym Staniszowie są jednak aż dwa założenia pałacowe, które warto zobaczyć – Pałac Staniszów (Staniszów Górny) i Pałac Na Wodzie (Staniszów Średni). W obydwu funkcjonują hotele i restauracje, można się więc zatrzymać na obiad lub na chwilę dłużej.

Mimo że podróż Izabeli Czartoryskiej jest kojarzona głównie z Cieplicami, to prawie połowę swojego czasu na Śląsku spędziła w Starym Zdroju w Wałbrzychu. Podróż z Jeleniej Góry do Starego Zdroju nie będzie trudna, można skorzystać z jednego z kilkunastu pociągów. Jednak na miejscu czeka nas poważny zawód, bo z uzdrowiska niewiele już tutaj zostało. Tym razem jednak to nie czasy wojenne i powojenne przyczyniły się do degradacji tego miejsca. Nastąpiło to prawie sto lat wcześniej.

W 1868 roku na skutek prac górniczych naruszono warstwy wodonośne, co w ciągu pięciu lat dopro­wadziło do całkowitego zamknięcia zdroju. Jak napisał w 1875 roku goszczący tu dr Henryk Łuczkiewicz: stajemy na stacji Altwasser [obecnie Wałbrzych Miasto], zakurzonej czarnym pyłem węgli i licznych fabryk. Ruch tu wielki, wszędzie wozy wyładowane wyrobami z że­laza, węglami, duszno i ciemno, co na przybywającego niemiłe sprawia wrażenie. A przecież owo Altwasser było niegdyś bardzo mi­łym miejscem i licznie przez chorych odwiedzanym (...). W połowie naszego wieku rozszerzający się coraz bardziej przemysł górniczy zaczął coraz więcej miejsca zajmować, dawniej dla uprzyje­mnienia pobytu tutejszych chorych przeznaczonego.

Zamek Książ / fot. Piotr Bieniecki (cc-by-sa)
Dużo lepiej mają się natomiast inne atrakcje, które Izabela Czartoryska odwiedziła przebywając w Sta­rym Zdroju. Cały czas zachwyca, będący jednym z najpiękniejszych (i największych po Malborku) polskich zamków – Zamek Książ. Spod stacji Wałbrzych Miasto można do niego dojechać auto­bu­sem nr 8. Można też z kolejnej stacji na tej linii - Wałbrzych Szcza­­wienko - w nieco ponad pół godziny dotrzeć na pieszo.

Dobrze ma się też Pałac Jedlinka, w którego zabudowaniach folwarcznych otwarto regionalny browar, hostel oraz hotel. Dotrzeć tu z Wałbrzycha można autobusem linii 5 lub pociągiem ze stacji Wałbrzych Główny w kierunku Kłodzka i Kudowy-Zdroju. Mimo że Czartoryska prawdopodobnie nie zajrzała do centrum, warto też poza Pałacem Jedlinka je odwiedzić. Jest to urocze małe miasteczko na cichy i spokojny weekend.

Ze Starego Zdroju (dziś dzielnicy Wałbrzycha) Izabela wróciła do Wrocławia (tu znowu do dyspozycji mamy kilkanaście połączeń kolejowych), gdzie zwiedziła między innymi ratusz i kościół św. Elżbiety. Możemy bardzo łatwo pójść w jej ślady, gdyż w ratuszu mieści się Muzeum Sztuki Mieszczańskiej (oddział Muzeum Miejskiego Wrocławia), które specjalizuje się w obiektach związanych z wrocławskimi warsztatami rzemieślniczymi oraz artystami od czasów najdawniejszych po współczesność.

Pałac Kornów w Pawłowicach / fot. Wojciech Głodek
Nie ma już we Wrocławiu także rodziny Kornów ani nie ukazuje się wydawana przez nich najstarsza i najdłużej wychodząca gazeta wrocławska "Schlesische Zeitung". Trudno też zwiedzić czy nawet jedynie obejrzeć ich majątek w Osobowicach, w którym gościli Izabelę Czartoryską, gdyż pod koniec XIX wieku Kornowie przenieśli się na północny-wschód Wrocławia, do dzisiejszych Pawłowic. Ale w Pawłowicach właśnie można tu podziwiać okazały Pałac Kornów należący dzisiaj do Uniwersytetu Przyrodniczego. Park jest ogólnodostępny, a w przyziemiu głównego budynku znajduje się restauracja. Można tu dotrzeć autobusem linii 130 (pętla przy pałacu) lub na pieszo z przystanku kolejowego Wrocław Pawłowice (na trasie Wrocław – Trzebnica).

Także kościół św. Elżbiety, zlokalizowany tuż przy wrocławskim rynku, pozostaje otwar­ty przez większość czasu. Szczególnej uwadze polecamy najokazalszy element kościoła, monumen­talną wieżę mierzącą przeszło 90 m i posiadającą u podstawy mury grubości blisko 3 metrów. Wieżę widać już wjeżdżając pociągiem od strony Wałbrzycha, gdyż tory są ułożone tak, aby wieża była cały czas na wprost. Kiedyś, gdy pociągi zamiast do Wrocławia Głównego, docierały do Wrocławia Świebodzkiego, było tak na całej trasie przez Wrocław, teraz tracimy ją z oczu kierując się w stronę Wrocławia Głównego w okolicach Gra­bi­szyna.

Dla odwiedzających ko­ściół turystów największą atrakcją jest czynny od kwietnia do paździer­nika taras widokowy na wieży, z którego można zobaczyć rozległą panoramę Wrocławia i jego okolic, a w pogodne dni - nawet Śnieżkę.

Widok na Wrocław z dominującą wieżą kościoła św. Elżbiety / fot. Jar.ciurus (cc-by-sa)
Czy warto więc udać się śladami Izabeli Czartoryskiej po Dolnym Śląsku? Warto! Podróż ta nie będzie trudna ani męcząca, a ciekawych miejsc do odwiedzenia w czasie jej trwania znajdziecie bez liku... tylko czy ktoś dostanie 2 miesiące urlopu...?

3 września | Wrocław


Opuściwszy uzdrowiska, Izabela Czartoryska udała się w podróż do swoich ukochanych Puław. Nie obyło się jednak bez postojów. Od 30 sierpnia do 3 września bawiła arystokratka w stolicy Dolnego Śląska, która teraz zrobiła na niej nieco lepsze wrażenie niż w drodze do uzdrowiska. 

fot. Philip Bitnar (cc-by)

Wiele uwagi poświęciła budowlom sakralnym Wrocławia i tak o nich pisała: Nazajutrz zwiedziliśmy kościoły. Styl gotyckie ma zawsze dla mnie wiele uroku, zresztą uważam, że najlepiej odpowiada boskości. Antyk jest piękny, lecz nie daje możności skupienia się, nie napawa pobożnością ani ślepą wiarą, która zbliża człowieka do Stwórcy. Kościół gotycki, którego wyniosłe sklepienia są oświetlone starymi witrażami, którego ściany spatynowane przez wieki świadczą o starożytności, kościół wreszcie, który oglądałam we Wrocławiu, zwraca myśl wyłącznie ku Bogu. (...) Katedra, kościół Św. Krzyża i inne, wszystkie w gotyckim stylu. Zwiedziliśmy ratusz pełen najstarszych pamiątek; plan, rzeźby, wieże, bramy, wszystko gotyckie.

W następnych dniach odwiedzała Czartoryska kolejne ważne osobistości ówczesnego Wrocławia i Dolnego Śląska, podziwiała także dalsze zabytki miasta. Pod datą 3 września napisała: Byłam u profesora Bacha, który posiada piękną kolekcję obrazów. Dodajmy, że wzmiankowany profesor był malarzem, grafikiem i ceramikiem, zatrudnionym wcześniej u Ossolińskiego w Warszawie, a od 1791 r. sprawującym funkcję profesora wrocławskiej Szkoły Sztuk Pięknych.

Co jeszcze widziała Izabela Czartoryska? Z pewnością bibliotekę; pomieszczenie niezbyt piękne – stary z najwyższą we Wrocławiu wieżą klasztor elżbietanek. Zosia wraz z innymi weszła na szczyt wieży, skąd roztaczał się piękny widok. Odwiedziła ponownie Kornów w Osobowicach, gdzie po obiedzie udała się do dębowego lasu pięknie utrzymanego, gdzie porządne gospody, różne gry i zabawy; kręgle, huśtawki, gonitwy do pierścienia i wiele cienia gromadzą w każdą niedzielę tłumy ludzi. (...) Wśród lasu na wzgórzu stoi mała kapliczka poświęcona Matce Boskiej. Urzekła ona arystokratkę swą prostotą, a zarazem popularnością wśród miejscowej ludności.

fot. Maciek Lulko (cc-by)

fot. Klearchos Kapoutsis (cc-by)

fot. Krzysztof Belczyński (cc-by-sa)

fot. Jar.ciurus (cc-by-sa)
3 września to dzień, w którym opuściła Wrocław i udała się w dalszą drogę.

Dla nas to dzień, w którym odkładamy Dziennik podróży do Cieplic w roku 1816 na półkę, Was jednak zachęcamy zarówno do jego lektury, jak i podróżowania szlakami, o których wspominała Izabela Czartoryska. Może napiszecie swój Dziennik..?

29 sierpnia | Kamienica pod Bykami

Dziś o Kamienicy pod Bykami koło której Izabela Czartoryska mogła przechodzić w czasie swojego pobytu w Świdnicy. 

fot. Sylwia Osojca-Kozłowska
Tuż obok majestatycznej, górującej nad miastem katedry, u zbiegu ulic Pułaskiego i Długiej, wznosi się jedna z najbardziej charakterystycznych kamienic w Świdnicy zwana „Domem pod Bykami”. Posiada ona ciekawy zewnętrzny wystrój plastyczny. Jej neorenesansową fasadę zdobią umieszczone w narożnikach budynku na wysokości pierwszego piętra dwie naturalnej wielkości rzeźby byków. Pochodzą one prawdopodobnie z czasów, kiedy w kamienicy znajdował się sklep mięsny.

Od 6 maja 1882 roku nieprzerwanie aż do dziś w tym, uważanym za jeden z piękniejszych w Świdnicy budynków, działa apteka, która w chwili powstania była trzecią w mieście i nadano jej nazwę „Grundhof Apotheke”.

Historia kamienicy sięga XIV wieku, choć - jak głosi jedna z trzech dotyczących jej legend - jej początki są znacznie odleglejsze. Odnoszą się do czasów, kiedy nie było jeszcze Świdnicy, a w miejscu budynku znajdowała się leśniczówka, która z czasem przekształciła się w schronisko dla pobożnych pielgrzymów, a kilka wieków później w solidny, murowany budynek. Właśnie do tej historii nawiązywała przedwojenna nazwa kamienicy Grundhof, co w dosłownym tłumaczeniu znaczy „pramiejsce”.

fot. Andrzej Pawłowicz
Kolejną historią związaną z Domem pod Bykami jest opowieść o złotniku Siegercie, który w czasach kontrreformacji pomagał ewangelikom wydostawać się poza obręb murów miejskich tajnym przejściem, jakie znajdowało się w jego domu. Dzięki temu mogli oni uczestniczyć w nabożeństwach odprawianych w pobliskich wsiach, gdyż starosta świdnicki nakazywał zamykanie bram miejskich w niedziele do godz.15:00, żeby nikt z nich nie mógł się wydostać z miasta na modlitwę. O prawdziwości tego podania świadczą stare dokumenty, z których wynika, iż podczas wojny 30-letniej, w 1630 roku ówczesna świdnicka rada miejska faktycznie zabroniła mieszczanom uczęszczania na nabożeństwa ewangelickie odprawiane w okolicznych wsiach.

Trzecia legenda odnosi się do odbywających się w miejscu dzisiejszej „Kamienicy pod Bykami” targów bydła, na które przyjeżdżali handlarze z okolicznych wiosek. Pewnego razu, nie wiedzieć, dlaczego, ich zwierzęta zostały zaatakowane przez zarazę, która zaczęła siać śmiertelne żniwo. Na handlarzy padł strach, że ich wszystkie zwierzęta wkrótce umrą, a oni zostaną bez pracy i pieniędzy. Epidemia, która dotknęła bydło zainteresowała żyjącego na drugim końcu miasta aptekarza Franciszka. Postanowił on wynaleźć lekarstwo na tę straszliwą chorobę. Gdy to mu się udało, i zwierzęta zostały uratowane, zachwyceni kupcy w dowód wdzięczności wybudowali w miejscu targowym piękną, dużą aptekę, z wmurowanymi w narożnikach pierwszego piętra naturalnej wielkości sylwetkami byków. Nazwano ją „Apteką pod Bykami”, a jej właścicielem został aptekarz Franciszek.

Kamienica pod Bykami jest częstym obiektem fotograficznym, szczególnie wśród turystów odwiedzających Świdnicę. Dziś odnowiona zachwyca swym wyglądam i kształtem. Niestety, wszystkie jej zdobienia nie dotrwały do dzisiejszych czasów. Na kamienicy po zakończeniu wojny trzydziestoletniej (1648 r.) we wnęce ściany szczytowej budynku, na wysokości trzeciego piętra, umieszczono obraz przedstawiający postać z palmą w prawej ręce i herbem Świdnicy w lewej ręce. Pod postacią znajdował się napis: O Panie, obdarz nas łaskawie umiłowanym czasem pokoju! Obraz ten znajdował się tam jeszcze pod koniec lat sześćdziesiątych XX w. i, niestety, zaginął.

fot. Sylwia Osojca-Kozłowska

Opracowanie: Andrzej Deska, Sylwia Osojca-Kozłowska na podstawie: S. Nowotny, W. Rośkowicz, Świdnica. Przewodnik, Świdnica 1999; C. Skała, Świdnica i okolice. Ilustrowany przewodnik z mapami., wydanie IV, Świdnica 2015; P. Studnicki, Legendy o Świdnicy – legenda o Aptece pod Bykami. na portalu www.mojemiasto.swidnica.pl

26 sierpnia | Pałac Struga

Hrabia Kospott zaprosił nas na podwieczorek do miejscowości zwanej Struga. - Czytamy pod datą 26 sierpnia 1816 roku w Dyliżansem przez Śląsk. 200 lat temu Izabela Czartoryska gościła w uroczym pałacu w Strudze. 

Pałac w Strudze w przededniu II wojny światowej
Byliśmy tam dzisiaj. Krajobraz jest piękny i salon ładny. Podwieczorek był pyszny, a muzyka przyjemna. (...) Miejscowość, o której mowa, znajduje się blisko Wałbrzycha; jest to małe miasteczko oddalone o ćwierć mili od Starego Zdroju. 

Początki pałacu w miejscowości o nazwie Struga (Adelsbach) sięgają drugiej połowy XVI wieku. W latach 1564-1573 został zbudowany przez Czettritzów, oczywiście początkowo jako dwór obronny, by w efekcie dokonanych w późniejszych latach przebudów i powiększenia stać się piękną barokową rezydencją.

Aczkolwiek przez Czettritzów wzniesiony, nie pozostał w ich rękach do końca. Tak miejscowość, jak i znajdujący się w niej zespół pałacowo-parkowy, często zmieniały właścicieli.

Dzieje pałacu w Strudze po zakończeniu II wojny światowej z pewnością należy uznać za jedne z bardziej zawiłych na Dolnym Śląsku. Od sierpnia 1945 roku (kiedy to, dodajmy, dzisiejsza Struga nosiła nazwę Strumyk), obiekt zajmowali żołnierze Armii Czerwonej. Następnie (chociaż nie wiadomo, od kiedy, bo w dokumentach pojawiają się dwie daty: rok 1959 oraz 1965) został przeznaczony na PGR. Od 1978 roku był w posiadaniu Wałbrzyskiego Przedsiębiorstwa Rolno-Przemysłowego. Od 2001 roku jest własnością prywatną. Użytkowany był w sposób różny, m.in. w latach 50. i 60. w pałacu znajdował się skład nawozów sztucznych i materiałów pędnych. W 1966 roku podjęto w budynku prace mające na celu jego przystosowanie do pełnienia roli sanatorium PKP, prace jednak przerwano. Pałac przeszedł jeszcze kilka remontów, m.in. w latach 1974-1978, kiedy dokonano wstępnych prac zabezpieczających, w latach 1984-1985, gdy wykonano remont zabezpieczający, a następnie w latach 1996-1998 (kolejny remont zabezpieczający) i w roku 2008.

Ciekawostką może być, że w latach 70. mieszkał w nim społeczny opiekun zabytków W. Paciuk (polecamy artykuł, który ukazał się w czasopismie „Odra” 1979r. nr 6 s. 6-14, a który można przeczytać także on-line: Ryszard Wójcik "Wart Paciuk pałacu").

Obecnie pałac jest własnością prywatną, a właściciele – Agnieszka i Krzysztof Wieczorek – starają się przywrócić mu dawny blask. Wyremontowano już część budynków należących do zespołu.

Pałac w Strudze w latach 20. XX wieku

Pałac w Strudze w 2012 roku / fot. Bonvol (cc-by-sa)

19 sierpnia | Pałac Jedlinka

Podczas pobytu w Starym Zdroju Izabela Czartoryska chętnie odwiedzała okoliczne posiadłości. Była także m.in. w Jedlinie-Zdroju.

Pałac Jedlinka / fot. Łukasz Danielczyk
Miejscowość wtedy rozwijała się nieco wolniej od okolicznych, na co wpływ miały częste na początku XIX wieku zmiany właścicieli, uzdrowisko było jednak cenione za piękne i zaciszne położenie.

O Jedlinie-Zdroju oraz pałacu Jedlinka opowiadaliśmy już w nr 2/2014 kwartalnika Przystanek Dolny Śląsk.


W tym numerze naszego Przystanku zapraszamy do Pałacu i Browaru w Jedlinie. Historia jednego właściwie nie istnieje bez historii drugiego, zaś ich losy stanowią odzwierciedlenie przemian historycznych, jakim podlegał region, w którym się znajdują, na przestrzeni wieków. Artykuł powstał na bazie dostępnych informacji książkowych i internetowych. Przede wszystkim jednak inspiracją do jego napisania była udostępniona przez obecnych właścicieli Browaru i Pałacu „Kronika Dominium i Pałacu w Jedlince”. Wszystkie cytaty w tekście pochodzą z tej właśnie kroniki.

„Jedlinka” (Tannhausen) odnotowana została po raz pierwszy w wieku XIII jako osada drwali, która należała do księcia Bolka I, księcia jaworsko-świdnickiego. Miał tam znajdować się obronny gródek rycerski, spalony podobno przez Husytów w XV wieku. O tym jednak w dokumentach nie ma wielu informacji, przez co pozostają niepotwierdzone. 

Jedlińskie dobra przez cały wiek XIV obejmowały nie tylko zamek, ale i młyny, tartaki, folusze i folwarki. Formalnie należały wówczas do Grodna i były zarządzane przez jego kolejnych właścicieli: Reinharda Schoffa (1372); Friedricha von Czettritz (ok. 1504 r.); Christopha I von Hochberg z Zamku Książ (ok. 1529); Mathiasa von Logau (1542); Georga von Logau (1595); cesarza Rudolfa II (1598); Bernharda barona Fünfkirchen (ok. 1602-1611). 

Często zatem włości zmieniały właścicieli. 

Na początku XVII w., pomiędzy rokiem 1600 a 1615 w miejscu, gdzie obecnie znajduje się pałac, zbudowano budynek zwany dworem. W tym też czasie Tannhausen zostało wydzielone z majątku Kynsburg - obecnie zamek Grodno (aczkolwiek niektóre źródła twierdzą, że dopiero w roku 1723), a jego pierwszym niezależnym właścicielem został Heinrich von Kuhl, następnymi:  Heinrich von Kuhl und Cammeraw (1618 r.) oraz Baltzer von Kuhl (1635 r.). 

Wprawdzie od współczesnego pałacu dwór ów był znacznie mniejszy, jednak już od samego początku niemałą rolę w jego funkcjonowaniu odgrywał browar, znajdujący się w dworskich piwnicach. Produkcja piwa od tego momentu na stałe związała się z historią pałacu. W „Kronice…” wzmianka o nim pojawia się dopiero przy opisywaniu przenosin do Jedliny ówczesnego jej właściciela hrabiego Rzeszy Antona von Magnis w roku 1854. Odnotowano, że „spotkał stan budowlany Pałacu, browaru i budynków gospodarczych w bardzo żałosnym stanie. (…)”

Według „Kroniki…” dobra rycerskie Jedlina mają  udokumentowaną historię sięgającą roku 1613, w którym stanowiły one własność dziedzica i pana feudalnego Jedliny i Altendorf, pana na Grodnie – Georga von Logau. W roku 1653 odnotowano nowego właściciela: barona Scherr Thosh, ale o nim – w dalszej części artykułu.

Po śmierci Baltzera von Kuhl dziedziczką dworu została jego córka Susanne von Kuhl, która wniosła je w posagu Hansowi von Seyer (ew. Seyr) und Cammeraw w 1638 roku. Po jego śmierci w 1650 roku właśnie ona zarządzała dobrami przez kolejne 13 lat. Później Tannhausen zostało ponownie wcielone do majątku Grodno, zaś autonomię odzyskało w roku 1666. To okres, kiedy te ziemie przejęli bracia Hans Heinrich von Seyer, Hans Carl von Seyer i Gottfried von Seyer und Kuhner. Następnymi właścicielami Tannhausen byli Abraham von Czettritz und Neuhaus (ok. 1703), a następnie feldmarszałek Hans Christoph baron von Seher-Thoss (w latach 1721- 1743, a nie – jak chce Kronikarz – 100 lat wcześniej). Ten ostatni, austriacki feldmarszałek, stał się wkrótce właścicielem ogromnych dóbr sięgających po Nową Rudę. Warto pamiętać, że to właśnie on uznawany jest za jednego z promotorów przemysłu węglowego na Dolnym Śląsku. Miał dwie żony, z których druga - hr. Charlotta Maximiliana pochodząca z potężnego, skoligaconego z Habsburgami rodu von Pückler - przyczyniła się do powstania uzdrowiska Jedlina-Zdrój (Bad Charlottenbrunn - Źródło Charlotty) nazwanego tak na jej cześć. Ale o samym uzdrowisku i jego ciekawej historii napiszemy już innym razem.

Okres, gdy Jedlina znajdowała się w posiadaniu von Seher-Thossa, to okres wojen śląskich. Jak już wspomniano sam  Hans Christoph baron von Seher-Thoss był austriackim feldmarszałkiem i w wojnach tych brał czynny udział. Podczas pierwszej (1740- 1742) Jedlina została sekwestrowana, a zarząd nad majątkiem objął - spokrewniony z właścicielem - pruski pułkownik, hrabia von Tuches. Druga wojna śląska (1744-1745) w historii posiadłości zaznaczyła się przemarszem pokonanych, wycofujących się pruskich żołnierzy oraz kilkudniowym pobytem w pałacu króla i księcia. W czasie trzeciej wojny śląskiej (1756-1763) pałac został przeznaczony na kwaterę główną generała Joachima von Zieten. Jego wizyta oraz wcześniejsza Fryderyka II Wielkiego podniosły rangę obiektu.

Po śmierci feldmarszałka von Thoss majątek przez długie lata pozostawał we władaniu rodziny von Pückler. Kolejni właściciele dworu nie przydawali mu zaszczytów. W latach 1834-1838 Tannhausen należało do Banjamina Rothenbach z Wrocławia, dawnego zagrodnika omłóckowego, a później  przez pięć lat zarządzała nim jego żona. O samym Rothenbachu czytamy w „Kronice...”, że... (więcej: nr 2/2014 kwartalnika Przystanek Dolny Śląsk)

15 sierpnia | Zamek Książ

Książ, trzeci co do wielkości zamek położony na obecnych ziemiach polskich, budził zachwyt okolicznych mieszkańców i turystów już 200 lat temu. 

Przekonuje nas o tym opis wizyty w Książku, jaki na kartach swojego Dziennika pozostawiła Izabela Czartoryska. Do Książa zajrzała w połowie sierpnia, a pisała o nim tak:

Położenie nadzwyczaj malownicze; dwie potężne ściany skalne porośnięte starodrzewem i krzewami najrozmaitszych gatunków, w głębi dość wąska dolina przecięta bystrym potokiem. Na jednym z olbrzymich masywów skalnych znajduje się zamek z wieżyczką, jego starożytne ruiny są najpiękniejszą ozdobą. Zamek zewsząd widoczny robi wielkie wrażenie. Poszliśmy go zwiedzić: brama, dziedziniec, korytarze, wszystko stylowe; sklepione sale i stare meble przypominają minioną epokę. Obejrzeliśmy więzienie i salę posiedzeń, gdzie się odbywały sądy, stare portrety dawnych właścicieli, jakieś zbroje, fotele i łoża niesłychanej wielkości oraz kredens wypełniony szklenicami, których objętość świadczyła, że rycerze owych czasów lubili sobie tęgo popić. Stamtąd obiegliśmy cały Książ, błądziliśmy po ścieżkach i przebiegliśmy wszystkie dróżki między skałami, aż w końcu dobrnęliśmy do małej zielonej łąki, na krańcu której znajduje się folwark. Znaleźliśmy tam doskonałą herbatę, pyszną śmietankę, masło i ciastka. Wszyscy byli zadowoleni, żartom i opowiadaniom nie było końca. Tutaj też czekały na nas powozy, powróciliśmy więc do Starego Zdroju. 

fot. Łukasz Danielczyk

fot. Elżbieta Świtulska

fot. Piotr Bieniecki (cc-by-sa)

Majestatycznie wznoszący się na skarpie zamek Książ powstał za czasów panowania na Śląsku ks. Bolka I Surowego, w średniowieczu często zmieniał właścicieli, by w końcu stać się własnością rodu von Hochberg (wcześniej: Hoberg), od roku 1848 noszącego tytuł von Pless (książąt pszyczyńskich). Ich własnością Książ był od 1509 r. aż do 1944, oni również poczynili największe zmiany w jego pierwotnym wyglądzie, m.in. dobudowując barokowe skrzydło frontowe w latach 1718-1734 oraz dokonując rozbudowy w latach 1908-1923, kiedy zamek otrzymał dwa wielkie skrzydła od zachodu i północy.

Wojnę przetrwał niezniszczony, aczkolwiek nie ostał się w całości w przedwojennej swojej szacie; stan jego zachowania w roku 1959 określono na 70%. Od pierwszych lat powojennych pełnił funkcje muzealne, konferencyjne i biurowe, dzięki czemu w dobrym stanie przetrwał do przełomu roku 1989.
Dzisiaj Książ kojarzymy przede wszystkim z postacią Daisy von Pless i jest nam znany głównie z wiązanych z nim tajemnic z okresu II wojny światowej. Dostępny dla turystów (chociaż zwiedzać można tak naprawdę niewielką część zamku) przyciąga liczne ich rzesze w każdy właściwie weekend, szczególnie zaś w dniach organizacji wydarzeń tematycznych, np. Święta Kwiatów na początku maja lub Dolnośląskiego Festiwalu Tajemnic, w czasie którego w połowie sierpnia Joanna Lamparska i zaproszeni przez nią goście opowiadają o bajkach, legendach, zagadkach, opiniach, faktach i pogłoskach dotyczących Książa i Dolnego Śląska.

Na szczęście wszystkie te wydarzenia i tłumy gości nie szkodzą budynkowi i jego pięknemu otoczeniu. Zwiedzając zamek z Dziennikiem Izabeli Czartoryskiej w ręku, śmiało możemy powiedzieć, że w ciągu ostatnich dwustu lat zmiany tam zaszły nieznaczne...

11 sierpnia | Lisia sztolnia

11 sierpnia Izabela Czartoryska odbyła uroczą wycieczkę do kopalni węgla urządzonych według angielskiego systemu.

Lisa Sztolnia współcześnie / fot. Lotharson

Wizytę w kopalni opisuje następująco: (...) weszliśmy do barki – było nas razem dwanaście osób. Płynęliśmy strumieniem czy podziemnym kanałem o powierzchni pól mili niemieckiej. Wszystko było rzęsiście oświetlone, poprzedzała nas piękna muzyka na innej barce. Po przybyciu do kopalni, gdzie było dość obszerne wgłębienie, znaleźliśmy bardzo piękny salon. Wszystko było umajone zielenią i rzęsiście iluminowane. W głębi transparent przywitał nas słowami, którymi górnicy pozdrawiają zawsze tych, których ujrzą lub spotkają; są to dwa słowa: "Szczęść Boże", co jest równoznaczne z życzeniem: "wróć stąd szczęśliwie i bezpiecznie". Wyrazy te jarzyły się w głębi ślicznego salonu, pośrodku którego stał wytwornie nakryty stół z lodami, ciastkami, winem, herbatą i owocami. (...) Byliśmy 200 sążni pod ziemią, rzęsiście oświetleni, otoczeni kwiatami i wróciliśmy wesoło przy dźwiękach obojów i klarnetów, wyraziwszy wdzięczność aranżerom tej wystawy.

O początkach Wałbrzycha wiemy niewiele, w średniowieczu zaistniał jako miasteczko tkaczy i znajdował się w rękach rodziny von Czettritz. O jego ważności dla Dolnego Śląska zadecydowały bogactwa naturalne – stał się ważnym punktem na śląskiej mapie wraz z rozwojem górnictwa. Ale do tego upłynąć musiało jeszcze sporo czasu. W drugiej połowie XVI wieku nastąpiło wprawdzie uruchomienie pierwszej kopalni, ale w leżącym nieopodal Białym Kamieniu, póki co w Wałbrzychu (a właściwie Waldenburgu) nadal parano się głównie tkactwem.

W kwietniu 1738 roku dotychczasowi właściciele sprzedali Wałbrzych hr. von Hochbergowi, niespełna pół wieku później powstały kopalnie "Graf Hochberg" i "Johannes", koksownia oraz inspektorat górniczy. Po buncie tkaczy w roku 1793 ich pozycja słabła na rzecz pozycji górników, górnictwu też miasto zawdzięczało poprawę sytuacji materialnej w kilka lat po wspomnianym buncie.

W roku 1815, zatem w czasach, gdy wizytowała te strony Izabela Czartoryska, w Wałbrzychu i jego najbliższej okolicy pracowało już blisko tysiąc górników, a niewielkie miasteczko stało się czołowym ośrodkiem przemysłu ciężkiego na Dolnym Śląsku.

Plan wałbrzyskich pól górniczych w 1815 roku

Z opisu zamieszczonego w Dzienniku wynika, że Czartoryska zwiedzała tzw. Lisią Sztolnię, którą zaczęto drążyć w 1791 roku, zaś pomysłodawcą tego rozwiązania (sztolnie i transport węgla łodziami) był Friedrich Wilhelm von Reden. Od samego początku jej istnienia mogli wchodzić do niej turyści, toteż wizyta Czartoryskiej nie była niczym dziwnym – przed nią był tutaj m.in. Fryderyk Wilhelm II oraz John Quincy Adams, wówczas ambasador USA w Berlinie.

Turyści w strojach górniczych przed wejściem do Lisiej Sztolni w II połowie XIX wieku / rys. C. Häberlin

9 sierpnia | Stary Zdrój

8 sierpnia 1816 roku Izabela Czartoryska opuściła Cieplice. Nie oznacza to jednak zakończenia naszej podróży po Dolnym Śląsku, bowiem i ona pozostała w granicach tego regionu jeszcze blisko miesiąc, zwiedzając kolejne miejsca i wizytując przedstawicieli innych znanych rodów.

8 sierpnia Izabela Czartoryska po raz ostatni skorzystała z cieplickiego kąpieliska i z żalem, jak sama napisała, opuściła to uzdrowisko, udając się... do następnego, położonego nieopodal. 

O szczegółach podróży możemy przeczytać w Dzienniku: O godzinie dziewiątej byliśmy na szosie; serca mieliśmy ściśnięte, a oczy jak długo się dało utkwione w Śnieżkę. W południe przybyliśmy do Kowar, ładnego miasta (...). Tam, po zjedzonym w oberży "Pod Czarnym Koniem" (która to nazwa, jak zanotowała arystokratka, była na Śląsku wówczas modna) posiłku, będącym śniadaniem i obiadem jednocześnie, udała się w dalszą podróż – do Starego Zdroju.

Stary Zdrój to dzisiaj część Wałbrzycha, dawniej był jednak oddzielną miejscowością o statusie uzdrowiska. Do Wałbrzycha został włączony na początku XX w., kiedy nie miał szans na samodzielną dalszą egzystencję. Do upadku uzdrowiska przyczyniło się to, co zadecydowało o rozkwitu Wałbrzycha: rozwój górnictwa – prowadzone prace naruszyły warstwy wodonośne, przez co nie można już było korzystać z dobrodziejstw zdrojowych wód.

W czasie, gdy gościła tam Izabela Czartoryska, miejscowość należała do rodziny von Mutius, a Stary Zdrój był u progu prosperity (która przypadła na połowę XIX w.). Centralne miejsce zajmowała promenada, przy której stał luksusowy hotel Lwi Gród, w pobliżu znajdowała się także hala spacerowa i wiele innych zabudowań postawionych głównie ku wygodzie i rozrywce kuracjuszy. 

Rodzina von Mutius pochodziła z Miśni, w XIX w. jej przedstawiciele byli właścicielami wielu dóbr ziemskich na obszarze współczesnego Dolnego Śląska i Opolszczyzny, m.in. Olbrachtowic, Bronowa, Mirosławic koło Sobótki oraz Bakowic nieopodal Namysłowa.





Sam Stary Zdrój i pobyt w nim pod datą 9 sierpnia opisuje Izabela Czartoryska następująco: Rano pijam wody; źródło znajduje się w pobliżu – moje okna wychodzą na promenadę publiczną; zażywam tam przechadzki wraz z wszystkimi kuracjuszami; potem spacer w lektyce po okolicy aż do śniadania, które trwa dość długi. Od dziesiątej do południa piszę lub czytam; w południe biorę kąpiel, około drugiej jemy obiad, potem robimy niezbyt dalekie wycieczki. Często pijemy u mnie herbatę, o dziesiątej w całym Starym Zdroju gasną światła, zapada cisza i wszystko zasypia.


Czyż nie przypomina to dzisiejszych pobytów na kuracjach?


7 sierpnia | Śnieżne Kotły

7 sierpnia 1816 roku Piotr Fidler zaprowadził Izabelę Czartoryską na Śnieżne Kotły (które w Dzienniku określała też mianem Śnieżnych Dołów). Wycieczka, jak wszystkie krótsze bądź dłuższe wyprawy w Karkonosze, wzbudziła wiele emocji, toteż jej pod wskazaną datą znajdujemy jej szczegółowy opis.

Przeszliśmy obok Szklarki i jeszcze raz z zachwytem obejrzałam ten piękny zakątek i prowadzącą do niego drogę. Następnie zamiast w prawo do Kamieńczyka skręciliśmy w lewo; wspinaczka trwała prawie cztery godziny, nas oczywiście nieśli w lektykach górale idący szybko krokiem pewnym i śmiałym po drodze pełnej toczących się kamieni. 

Turystów na karkonoskie szczyty wnoszono lektykami już w XVII wieku. Z takiej usługi skorzystać można było m.in. na trasie na Chojnik, do wodospadu Szklarki czy na Śnieżkę. Warto zaznaczyć, że tragarze na co dzień wykonywali inne zawody, zaś ta działalność stanowiła okazję do zarobienia dodatkowych pieniędzy.
Oryginalne lektyki sprzed wieków możemy dzisiaj zobaczyć w Muzeum Sportu i Turystyki w Karpaczu. 

Widok na Schronisko nad Śnieżnymi Kotłami / fot. Aneta Pawska (cc-by-sa)
Po dotarciu na szczyt, jak pisze Czartoryska, spoglądali na otaczający krajobraz z pewnego rodzaju strachem zmieszanym z podziwem (...). [Śnieżne Kotły] są to głębokie na 200 stóp przepaście o ścianach stromo spadających w głąb, wypełnione niemal zawsze śniegiem. Każdy zbliża się do skraju z trwogą, drżąc na widok górali wspinających się i wiszących na występach skalnych ponad przepaściami. W pobliżu odwiecznych śniegów, przez całe wieki gromadzących się w przepaściach, można dostrzec najpiękniejszą zieleń i wspaniałe kwiaty, których nigdzie indziej nie widziałam. Świeża zieleń z jednej strony i widok ciemnej przepaści z drugiej – oto obraz życia i przeznaczenia człowieka. (...) Oszołomieni wspaniałym widokiem ruszyliśmy dalej, aby obejrzeć źródła i wodospad Łaby już po stronie czeskiej. Udaliśmy się tam bez paszportów, na szczęście nie zastaliśmy kapitana cyrkułu, tylko przemytników.

Dodajmy, że przemyt w tym czasie był bardzo popularne i spotkanie przemytników w drodze na Śnieżne Kotły w XIX wieku nie był niczym nadzwyczajnym. Podobnie jak drwale i grające na harfie lub cytrze czeskie muzykantki stanowili oni stały element tamtejszego krajobrazu i przydawali lokalnego kolorytu.

Czartoryska obejrzała jeszcze wodospad Łaby, który jednak nie wzbudził w niej specjalnego podziwu, następnie zaś pomyślano o krótkim odpoczynku. Izabela Czartoryska pisze: Obiad spożyliśmy w domu chłopskim zwanym budą, położonym na zboczu. Znajdują się one wszędzie w górach dla wygody podróżnych, którzy w nich odpoczywają w czasie wypraw w Karkonosze; można tam otrzymać doskonałe mleko, kozi ser i chleb. Przynieśliśmy własny obiad, którym podzieliliśmy się z panami Kleistem i Cezarem, dwoma oficerami, którzy zrobili ten sam kurs. Oni zaś poczęstowali nas dobrym winem, cytrynami i rumem. Wracając przez Piechowice zatrzymaliśmy się u Piotra Fidlera, gdzie zostawiliśmy herbatę i ciastka. Piotr poczęstował nas śmietanką i mlekiem i przyniósł mi księgę, do której wielu podróżnych korzystających z jego usług wpisało swe nazwisko; znalazłam tam podpis Marysi z pochwałą pod adresem poczciwego Fidlera, ja dorzuciłam swoją i umieściłam przyjazną uwagę dla tego niezwykłego człowieka.

Mały Śnieżny Kocioł na litografii barwnej C.T. Mattisa

Schronisko nad Śnieżnymi Kotłami / fot. Karol87g (cc-by-sa) 

5 sierpnia | Kamieńczyk i Szklarka

5 sierpnia Izabela Czartoryska wyruszyła na wycieczkę, której celem były dwa malownicze karkonoskie wodospady: Szklarki i Kamieńczyka. Oczywiście nie szła sama, ale z całą swoją świtą, miała również przewodnika.

Przewodnicy w górach znani byli już od dawna, rzadko jednak z imienia i nazwiska. Pojawiać zaczęli się wtedy, gdy rozwijać począł się ruch turystyczny. W Karkonoszach przypadło to właściwie na XVII wiek. W czasach zatem, kiedy do Cieplic zawitała Izabela Czartoryska, górskie przewodnictwo było już rozwinięte, dlatego też mogła skorzystać z usług konkretnego przewodnika - Piotra Fidlera, który prowadził turystów do wodospadów (a także na Śnieżne Kotły, które też Czartoryska obejrzała, o czym napiszemy jutro). Już 5 lat wcześniej, w roku 1811, był on przewodnikem jej córki Marii Wirtemberskiej, kiedy ta wraz z bratem Adamem Jerzym Czartoryskim wizytowała Dolny Śląsk.

Piotr Fidler, prawdopodobnie Polak, opisany został na kartach Dziennika jako poczciwy w sposób niezamierzony, naturalny i gdy niejeden pragnie się tylko bawić, jego ożywia chęć oddawania usług innym. Wycieczka rozpoczęła się od wizyty w jego domu w Piechowicach, następnie zaś pojechali parowozami aż pod górę, gdzie wydobywają witriol. To też zrobiło na Izabeli Czartoryskiej wrażenie, bo zanotowała: widziałam krystalizacje w kształcie kolumn, utworzonych z sopli barwy błękitnej tak pięknej, o blasku tak wspaniałym, że stanęłam olśniona. Witriol, tzw. olej szklany (dawna nazwa stężonego kwasu siarkowego), wytwarzano w Piechowicach – Szklarskiej Porębie Dolnej (w okolicach dzisiejszej ul. Turystycznej). Nowoczesna jak na owe czasy fabryka została założona w przez Ch. M. Prellera w 1773 roku i działała do roku 1856, działała pod nazwą Witrol-Werks-Producten-Handlung. Kiedy zaprzestano produkcji, budynek służył jako zajazd dyliżansu pocztowego, rozebrano go dopiero w latach 50. XX w.

Reszta wyprawy przebiegła w sposób podobny do wcześniejszej, wiodącej na Chojnik. Czartoryska zanotowała: Na dole zostawiliśmy powozy i wzięliśmy tragarzy górskich. Mieliśmy wszystkiego pięć lektyk, a więc dziesięciu tragarzy: nasi ludzie towarzyszyli nam pieszo. Droga prowadząca do Szklarki nie będzie nigdy opisana w sposób doskonały; przroda, którą kierował się Stwórca, przeszła tutaj sama siebie (...). Olbrzymie skały najrozmaitszych kształtów, porośnięte drzewami, krzewami i mchem, stawiają przed oczyma wyobraźni okazałe zamki, wieże czy mury gładkie, pochyłe i groźne. Wśród tych skalnych masywów leci z hukiem potok na tkwiące głęboko w przepaści szczątki opoki; wśród tego wąska ścieżka, którą przechodzimy, biegnie czasem przez skały, czasem przez wodę czy też po chwiejnych, lecz niezawodnych mostkach; dodaje to romantyczności temu imponującemu obrazowi. Tak dotarliśmy do Szklarki (...). 
 
Dowiadujemy się z lektury także nieco o tym, jak wyglądały "pikniki" w czasach Izabeli Czartoryskiej: Piotr Fidler, który przyniósł na barkach kosz z obiadem, był szczęśliwy widząc nasz podziw. Szałas oparty o skałę służył za kuchnię; tam podgrzaliśmy ryż, kurczęta i inne wiktuały; występ skalny służył nam za stół, moi ludzie usiedli wokół wielkiego kamienia i posilaliśmy się z wielkim apetytem, w czym również brał udział Piotr Fidler.

Po posiłku i krótki odpoczynku wyruszyli do Kamieńczyka, który zachwycił Czartoryską nie mniej niż wodospad Szklarki: Droga biegła wśród dzrew przez teren kamienisty aż do doliny, gdzie mimochodem obejrzeliśmy hutę szklaną; stamtąd ścieżkami podążyliśmy do wodospadu Kamieńczyka, równie wspaniałego, spadającego prawie pionowo z wysokości 200 stóp. Zbieraliśmy ametysty znalezione wśród skał, a także pewien rodzaj glinki podobny do pate molle [miękkiej porcelany – przyp. nasz], której można nadać dowolny kształt – po upływie zaś około dwóch godzin twardnieje na kamień. Mieszkańcy posługują się nią przy leczeniu oparzelin, gdyż po przyłożeniu do rany przynosi natychmiastową ulgę. Kamieńczyk przedstawia widok imponujący, spadając z góry z całą siłą na olbrzymią skałę; wolę jednakże Szklarkę ze względu na jej otoczenie i wiodącą do niej drogę. Powróciliśmy do miejsca, gdzie oczekiwały nas powozy, stamtąd zaś do Cieplic, objuczeni kamieniami, kwiatami, ametystami, pełni podziwu i wrażeń.

Przy okazji kolejnej wycieczki w tamte strony przespacerujcie się do Szklarki i Kamieńczyka i przekonajcie się, jak bardzo te opisy sprzed dwóch już wieków pasują do dzisiejszych krajobrazów.

Wodospad Kamieńczyka / fot. Neo[EZN] (cc-by-sa)

Wodospad Kamieńczyka na początku XIX wieku / autor nieznany

Wodospad Szklarki / fot. Rafał Nawojczyk (cc-by-sa)
Wodospad Szklarski w I połowie XIX wieku / rys. Anton Balzer
Nieistniejąca już dziś witriolejnia w Szklarskiej Porębie Dolnej na rycinie z początku XIX wieku.

3 sierpnia | Z wizytą u hrabiów von Schaffgotsch

Dokładnie 200 lat temu, 3 sierpnia 1816 roku, u hrabiego Schaffgotscha był wielki bal. Apartament dość ładny, stroje mieszane, wiele z nich niezbyt u nas lubianych z powodu przeładowania: moc pętlic z wielką ilością kwiatów i masą wstęg ozdobionych szychem. Tańce podobne do strojów: wielka ilość pas z towarzyszeniem najrozmaitszych min.

Bal odbywał się w pałacu w Cieplicach. Budynek ten zbudowany został w latach 1784-1788 dla księcia Johanna Nepomucena Schaffgotscha i zajął miejsce zlokalizowanego tutaj wcześniej renesansowego dworu Schaffgotschów oraz domu gościnnego.

Przepiękna trójkondygnacyjna bryła budynku jest przekryta wysokim, czterospadowym dachem z lukarnami. Kilkakrotnie przebudowywane wnętrza do dzisiaj zachowały wiele oryginalnej bogatej dekoracji. Opisany pod datą 3 sierpnia 1816 r. bal nie stanowił pierwszej okazji do wizyty Izabeli Czartoryskiej u Schaffgotschów. Już 17 lipca bowiem była u hrabiny Schaffgotsch, właścicielki Cieplic, zaś 23 lipca została zaproszona na obiad do hrabiego Schaffgotscha. 1 sierpnia odwiedziła ponownie cieplicki pałac; tym razem została zaproszona na wieczorną herbatę.

O hrabinie polska arystokratka pisała, że jest uprzedzająco grzeczna, przy czym grzeczność ta jest wrodzona, spontaniczna, nie zaś etykietalna, toteż przyjmowała ją zwykle ze zwykłą sobie uprzejmością. Do hrabiego Schaffgotscha miała większy dystans, opisywała go jako człowieka milczącego i obojętnego – nawet podczas balu zachował absolutne milczenie.

Ową przemiłą i uprzejmą hrabiną była hrabina Joanna Schaffgotsch, którą odznaczono Orderem Krzyża Gwiaździstego i pruskim Orderem Luizy. Ten ostatni ustanowiony został przez króla Fryderyka Wilhelma III w 1814 roku i przyznawane było jedynie kobietom, które zasłużyły się dla kraju i dynastii.

Milczący i nieco enigmatyczny hrabia to Leopold Gotard Schaffgotsch, który głową rodu został na początku XIX wieku. To on w roku 1812 zakupił sekularyzowane pocysterskie dobra w Cieplicach, zlecił remont Długiego Domu i w fachowe ręce barona von Stillfried z Jeleniej Góry oddał słynną cieplicką bibliotekę.

On także, w roku 1825, uzyskał dla swoich dóbr skupionych wokół Chojnika status wolnego państwa stanowego. Aczkolwiek znaczenie praktyczne miał fakt ów niewielkie, prestiż jednak dawał znaczący. Stanem wówczas (lecz nie tytułem!) Schaffgotschowie zostali zrównani ze śląskimi książętami.

Pałac zachował się w bardzo dobrym stanie do dzisiaj, jednak wnętrza - dużo gorzej. Zachowane są właściwie tylko 3 pomieszczenia. Wprawdzie nie jest udostępniony na co dzień regularnie dla zwiedzających, jako że mieści się tam filia Politechniki Wrocławskiej, jednak po wcześniejszym umówieniu się można obejrzeć pomieszczenia, w których łatwo odnaleźć ślady dawnej świetności.












1 sierpnia | W odwiedzinach u hrabiów von Reuss

Na początku sierpnia Izabela Czartoryska odwiedziła Staniszów. Po wizycie tam zanotowała: Wieś ta stanowi własność hrabiego Reuss (...). Przyroda tu piękna, położenie zachwycające. Nic nie zostało zepsute i wszystko, co jest dziełem ręki ludzkiej, zdaje się być dziełem Natury. Wydaje się, jakby drogi przebite w lesie i wśród skał są po to, aby doprowadzić do miejsc najpiękniejszych. W ustronnym lesie stoi na skale mała pustelnia; przed nią skała zawieszona nieomal w powietrzu, oparta na krawędzi kamienia, który się tam stoczył. Wygląda to nadnaturalnie, gdy się nie wie, jak to zostało zrobione; a oto co nam powiedział ogrodnik: skała, która nas wprowadziła w zdumienie, jest ogromna i z dawien dawna oparta na dwóch masywach skalnych. Hrabia Reuss rozkazał usunąć spod niej całą ziemię. Udało się to wybornie; obecnie skała zawieszona jest w powietrzu, dołem można przejść, usiąść, najwyższego nawet wzrostu osoby mogą przechodzić nie schylając się. Pustelnia wykuta w skale budzi zainteresowanie i każdy z przyjemnością przystaje na chwilę w tym ustroniu.

Pałac na Wodzie w Staniszowie / fot. Enamo (cc-by-sa)
W pierwszej połowie XIX wieku Staniszów miał opinię romantycznie położonej wsi i był jednym z chętniej odwiedzanych miejsc, tym bardziej, że pan na Staniszowie, czyli książę von Reuss, słynął z gościnności, zaś sama posiadłość otoczona założeniem parkowym w stylu angielskim budziła zachwyt odwiedzających. Poza prywatnym ogrodem całość dostępna była zresztą dla wszystkich odwiedzających.

Właściciel dóbr staniszowskich był człowiekiem przedsiębiorczym, czego wyrazem była m.in. budowa sztucznych ruin na Grodnej, zakładanie stawów, folwarków (pałace w Staniszowie były dwa i dwa były też folwarki) oraz budowa gospody z piwnym ogródkiem (w której serwowano piwo „Englisch Ale”); w założonym browarze zatrudnił von Reuss sprowadzonego z Francji piwowara Christiana Gottlieba Koernera, który w roku 1810 opracował recepturę słynnego do dzisiaj Echt Stonsdorfer Kräuterlikör (aczkolwiek już nie będąc u von Reussa zatrudniony).

Pałac w Staniszowie / fot. InnaIna (cc-by-sa)

Pałac w Staniszowie zimą / fot. Enamo (cc-by-sa)

Dom Kawalera / fot. InnaIna (cc-by-sa)
Dobra staniszowskie w większości w rękach von Reussów pozostały, podobnie jak wiele innych posiadłości na Dolnym Śląsku, do roku 1945 (Pałac na Wodzie właścicieli zmienił już wcześniej), potem zaś podzieliły los większości z nich stając się dobrami publicznymi.

Od roku 1945 w Staniszowie, nazwanym wówczas Łącznikowo (taką nazwę wieś nosiła do roku 1948), w Pałacu na Wodzie funkcjonował Rolniczy Zakład Doświadczalny, później PGR, zaś w drugim pałacu- prewentorium przeciwgruźlicze, a później, w latach siedemdziesiątych znajdowało się tu Państwowe Pogotowie Opiekuńcze, w latach osiemdziesiątych zaś ośrodek szkoleniowy Straży Pożarnej.

Dzisiaj, uratowane i odbudowane przez nowych właścicieli, nadal stanowią miejsca docelowe turystycznych wojaży po Dolnym Śląsku.